piątek, 31 lipca 2015

Pięć niedrogich przyborów kuchennych, które ułatwiają życie

Oczywista oczywistość? Niekoniecznie. Są takie przybory kuchenne, które naprawdę warto mieć zawsze pod ręką. Oto piątka, bez której nie wyobrażam sobie życia w kuchni. Jeśli jeszcze ich nie macie, czas to nadrobić. Jeśli nie mają ich wasi znajomi, sprezentujcie im taki drobiazg przy najbliższej okazji. 

Na marginesie, nie ma na tej liście obieraczki julienne, na którą choruję od kilku tygodni, ale i ona niedługo pojawi się w moim arsenale. Na pewno przyda się fanom kuchni chińskiej oraz tym, którzy wykazują gotowość, by zamienić tradycyjny makaron na spaghetti z cukinii. Jadłam i powiadam Wam, wcale nie ustępuje mącznemu oryginałowi. Ma za to o wieeele kalorii mniej. Jeśli chodzi zaś o obieraczkę odsyłam Was do wujka Googla.



1. Waga kuchenna


Świat dzieli się na trzy rodzaje gospodyń domowych. Pierwsze, piekąc ciasto, odmierzają mąkę na szklanki. Drugie, zagubione w różnorodnych wymiarach szklanek i zbulwersowane tym, że design użytkowy zapomniał o tym jak ważne jest, by szklanka miała 250ml, wolą wybierać drogę aptekarską i mąkę ważą. Trzecie, i na te spuśćmy zasłonę milczenia, nie pieką wcale. Hańba im!

Ja zdecydowanie należę do grupy osób, które wszystko ważą, w związku z czym kuchni bez wagi sobie nie wyobrażam. Może to jakaś ułomność, a może za krótkie stania przy garnkach i piekarniku doświadczenie. Mam nadzieję, że to drugie. Waga pomaga mi piec ciasta, chleby, pizzę, odmierzam z jej pomocą porcje mięsa lub owoce do zamrożenia. Dzięki niej wiem ile ryżu i makaronu ugotować, by nie było go ani za mało, ani za dużo.

Zdecydowanie polecam płaską, elektroniczną wagę, na której łatwo ustawimy różnego rodzaju naczynia. Eleganckie retro wagi z szalką może i ładnie prezentują się w kuchni, ale są mało funkcjonalne. Prosta waga elektroniczna pozwoli wsypywać produkty bezpośrednio do różnych naczyń, a po dodaniu kolejnych składników można wyzerować ciężar już położonych produktów. Polecam.


2. Silikonowe szczypce


Mała rzecz, a cieszy. Zamiast brudzić kolejne widelce i łopatki, proste szczypce chwycą kawałek mięsa lub ryby i przewrócą je na drugą stronę w mgnieniu oka. Są też niezastąpione do nakładania spaghetti lub innych makaronów w kształcie nitek. Spokojnie można je obsłużyć jedną ręką, ponieważ otwierają się po naciśnięciu uchwytu znajdującego się z tyłu. No i łatwo się je myje.


3. Termometr kuchenny


Choć korzystam z niego rzadko, to w tych rzadkich momentach jest niezastąpiony. Większość potraw smażonych na głębokim tłuszczu wymaga temperatury oleju 180 stopni. Jeśli wrzucimy sajgonki, gdy olej jest chłodniejszy, tylko nim nasiąkną zamiast się usmażyć. Jeśli będziemy czekać zbyt długo, istnieje ryzyko, że tłuszcz się zapali.

Jeśli jesteście mięsożercami, termometr przyda się do pomiaru temperatury w środku kawałka mięsa. To przydatne, kiedy nie mamy wprawy i zależy nam na odpowiednim wypieczeniu potrawy. Unikniemy steku jak podeszwa lub surowej wieprzowiny.
Upewnijcie się zawsze, że kupowany termometr ma szeroki zakres mierzonej temperatury. Zdarzają się takie, których do gorącego oleju wsadzać nie można.

4. Młynek do kawy - do przypraw


Zdecydowanie trzeba go mieć. Oglądacie czasem The Taste? Ludo Lefebvre miał w zwyczaju pokrzykiwać na swoich kucharzy, żeby mielili przyprawy dopiero przed dodaniem ich do potrawy. Wcześniej zmielone mieszanki dość szybko tracą swój aromat, więc warto dbać o ich świeżość.

Jestem wygodna i nie lubię się przemęczać. Dlatego choć posiadam moździerz to anyż czy goździki nie są przyprawami, z którymi miałabym cierpliwość walczyć za jego pomocą. Jeśli lubicie kuchnie indyjską, koniecznie kupcie młynek do kawy, w którym zmielicie nasiona kolendry i kminu rzymskiego. Szybko uporacie się z cynamonem, goździkami czy kardamonem. Z jego pomocą garam masala, mieszanka curry, mieszanki marokańskie lub libańskie przestaną być problemem.


5. Spryskiwacz do oleju i wody


Spryskiwacze kupiłam głównie z myślą o wodzie i spryskiwaniu pieczonego chleba, żeby jego skórka była błyszcząca. Okazało się jednak, że dozownik do oliwy przydaje się częściej niż myślałam. Zamiast rozlewać oliwę na patelni, pryskam jej mniejszą ilość i zyskuję mniej tłuste potrawy. Kiedy robię pizzę, zamiast brudzić pędzelek, spryskuję miskę do wyrastania ciasta i gotowe. Potem, kiedy pizza jest gotowa lubię też psikną na nią odrobiną dobrej oliwy z oliwek. Podobnie, czasem używam dozownika, żeby dodać trochę tłuszczu do sałatki.

A Wy? Bez czego nie może się obyć w kuchni?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz