niedziela, 30 listopada 2014

Tarta limonkowa z przepisu Nigelli Lawson


Tak jak w poprzednim tygodniu, miałam w kuchni dwie lewe ręce, tak w ten weekend czuję, że moc jest ze mną ;) Koniecznie spróbujcie zrobić tę limonkową tartę. Krem, który ją wypełnia jest obłędny!! O wszystkich nieudanych próbach robienia francuskiego kremu na żółtkach mogę zapomnieć, znalazłam nadzienie doskonałe. Masa tłustej śmietany, puszka słodzonego mleka skondensowanego i dodatki - tu już pełna dowolność, ale kwaśny smak limonki idealnie dopełnia całość. Przygotujcie się na lawinę słodyczy, mlaskania i oblizywania palców. Oj Nigella to bogini. Jej słodkości to jest coś na co zawsze można liczyć! I w dodatku bez żadnego pieczenia, kombinowania - raz, dwa i gotowe!


Składniki
spód
250g pełnoziarnistych herbatników
100g masła
50g gorzkiej czekolady
1 łyżka kakao
masa
300ml śmietany 36% (2 małe opakowania)
puszka słodzonego mleka skondensowanego (ponad 400g)
sok z 4 limonek
dekoracja
skórka z limonek
starta czekolada

Sposób przygotowania
W malakserze mielimy wszystkie składniki na piasek. Czekoladę można troszkę podgrzać przed wrzuceniem, żeby była miękka. Wylepiamy formę na tartę i wstawiamy do lodówki.
Masę przygotowujemy ubijając śmietanę z mlekiem, a podczas ubijania dolewamy po kolei sok z limonek.
Masę przekładamy na tartę i schładzamy w lodówce minimum 4 godziny, najlepiej całą noc.
Przed podaniem dekorujemy limonką i czekoladą.


czwartek, 27 listopada 2014

Jak podrasować kawę, kakao lub czekoladę


Dzień dobry Kochani :) Wprowadzacie już powoli ducha Świąt Bożego Narodzenia do swoich domów? Ja odliczam dni do pieczenia pierniczków i umilam sobie wieczory piciem kakao. Kilka dni temu natknęłam się na pomysł na to jak podrasować wizualnie zimowe napoje.

1) Przygotowujemy bitą śmietanę, taką jak lubimy (u mnie jest z dodatkiem cukru pudru i cukru wanilinowego).
2) Rozsmarowujemy ją cienko (3mm) na papierze do pieczenia i umieszczacie w zamrażalniku.
3) Kiedy jest już twarda wycinamy z niej dowolny kształt foremką do pierniczków - serduszka, gwiazdki, choinki, bałwanki.
4) Delikatnie wkładamy do kawy, kakao czy czekolady. Gotowe! 

Miłego dnia!


wtorek, 25 listopada 2014

Świąteczna zupa z łososia z porto


Czy u Was też dziś w nocy spadł pierwszy śnieg? Zdecydowanie wolą mroźniejszą pogodę, śnieg i słońce, niż tę pluchę, która króluje za oknami. No, ale zawsze można sobie poprawić humor grzebiąc w książkach kucharskich. W książce Hanny Szymanderskiej znalazłam przepis na mazowiecką świąteczną zupę z łososia. Polecali dolewać do niej maderę, ale ja mam porto, więc spróbowałam z tym trunkiem. Zupa jest ciekawa, choć raczej postna. Sprawdzi się jako danie na przystawkę bardziej niż zupa sama w sobie.

Składniki:
filet z łososia ze skórą 300g
włoszczyzna (2 marchewki, 2 pietruszki, por, ćwiartka selera)
cebula z wbitym goździkiem
1 listek laurowy
4 ziarna ziela angielskiego
4 ziarna pieprzu
4 gałązki suszonego tymianku
skórka z 1 cytryny
200ml wina porto
plasterki z cytryny
1,5l wody
łyżka masła

Sposób przygotowania:
Filet z łososia oddzielić od skóry, posolić i odstawić na bok.
Skórę z łososia włożyć do 3l garnka lub większego. Dodać liść skórkę z cytryny, liść laurowy, ziele, pieprz i tymianek. Dolać 1,5l wody i zagotować, w miarę możliwości usuwając szumowiny.
Warzywa z włoszczyzny pokroić w kostkę i podsmażyć na maśle w osobny rondelku lub na patelni. Dodać do gotującego się wywaru ze skórą z łososia. Do wywaru dodać również cebulę z goździkiem. Gotować na wolnym ogniu 30 minut.

Po tym czasie przecedzić wywar do drugiego garnka. Dodać do niego oddcedzoną połowę pora, pietruszkę i seler i zmiksować blenderem ręcznym. Dodać filet z łososia i gotować kolejne 10 minut. Na koniec dodać odcedzoną marchewkę i dolać porto.

Podawać na talerzach lub w miskach z plasterkiem cytryn.

sobota, 22 listopada 2014

Crostini z pastą z fasoli i czosnku, pieczoną szynką serrano i szałwią



Nastał weekend. Czas się odprężyć. Można to zrobić samemu lub w gronie przyjaciół. Bez względu na to, która opcja nas czeka, zawsze warto mięć jakąś przekąskę do podjadania w międzyczasie. Przepis znalazłam w książce Katie Quinn Davies, o której pisałam tutaj. Grzanki z pastą w stylu hummusu tylko bez tahini, ale inspirację tym mazidłem widać od razu. Tylko nie zróbcie błędu w nazwie szynki, jak to się mi przytrafiło na chorągiewce. Kto znajdzie błąd? ;)

Składniki:
pasta
2 puszki białej fasolki cannelini (po 400g)
150 sera feta
10 listków szałwi
5 ząbków czosnku
skórka i sok z połowy cytryny
sól i pieprz
dodatkowo
5 plasterków szynki serrano
1 bagietka
20 listków szałwii
oliwa z oliwek

Sposób przygotowania
W piekarniku rozgrzanym do 200 stopni upiec w łupinkach czosnek przez 20 minut.
Następnie przez 6 minut podpiec na papierze do pieczenia szynkę serrano aż będzie chrupka.
Na koniec podpiec na kratce pokrojoną w kromeczki bagietkę aż do zrumienienia.

Przygotować pastę, mieszając w malakserze fasolkę, wyciśnięty z łupin miękki czosnek, ser feta, szałwię, skórkę i sok z cytryny. Doprawić do smaku pieprzem i solą.

Podsmażyć na patelni listki szałwii w oliwie, aż będą chrupkie. Uwaga, będą bardzo kruche, trzeba je delikatnie wyjmować.

Zrobić crostini. Na bagietkę nakładać pastę, kawałki pokruszonej szynki i szałwię.


czwartek, 20 listopada 2014

Kakaowe muffinki z jabłkiem i gruszką


Co by tu można napisać o tych muffinkach. Miało wyjść ich 12, a wyszło 21. Są lekko wilgotne od owoców i czasem się rozpadają. Zastanawiałam się czy umieszczać je na blogu, bo nie powaliły mnie na kolana. Z drugiej strony tak się zastanawiając nad tym, czy są dobre czy mniej dobre, zdążyłam zdegustować 4 sztuki. No i ciągle nie wiem co o nich myśleć. Może muszę zjeść jeszcze z dwie wieczorem?

Składniki:
225g mąki pszennej
2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody
1/2 łyżeczka cynamonu
1/2 imbiru w proszku
3 łyżki kakao
160g cukru

2 jajka
80ml oleju roślinnego
300ml śmietany 18%

3 średnie owoce pokrojone w kostkę (jabłka, gruszki)

Sposób przygotowania (jak to z muffinami banalnie prosty)
Rozgrzać piekarnik do 190 stopni.

Wymieszać składniki suche. Dokładnie wymieszać składniki mokre. Dolać mokre do suchych i wymieszać do połączenia (robiłam to łyżką, a nie żadnym mikserem, robotem). Dodać owoce, ponownie wymieszać.

Formę na muffiny wyłożyć papilotkami, do każdej włożyć masę (jest dość gęsta). Tak, żeby nie wystawała z papilotki. Piec 30 minut do suchego patyczka.


wtorek, 18 listopada 2014

Sernik wiedeński


Przepis znalazłam w książce niezawodnej Doroty z bloga moje wypieki. To chyba pierwszy blog kulinarny, który mnie zaczarował. Podziwiałam zdjęcia, testowałam wypieki. Cieszę się, że Dorota wydaje książki, rozwija się i odnosi sukcesy. Bardzo lubię widzieć ludzi, którzy swoją pasję przekuwają w sposób na życie. Imponują mi i jednocześnie cieszy mnie, że im się udało. 

Mam wrażenie, że blogosfera kulinarna to w ogóle wyjątkowe środowisko ciepłych, fajnych ludzi, którzy chętnie współpracują, dzielą się doświadczeniem z innymi i tworzą świetny świat pełen przeróżnych smaków. Każdy daje coś od siebie. Zdradza rodzinne przepisy, tricki, dzieli się cząstką swojego świata. Są tu i młodzi i trochę starsi, obżartuchy i osoby wiecznie na diecie, tacy którzy liczą kalorie, ilość tłuszczy, białek i węglowodanów, a także tacy, którzy do czego mogą dodadzą kostkę masła i kubek śmietany (to ja ;)). Znajdziecie wegetarian, wegan, czy bezglutenowców, od których niejeden mięsożerca chętnie się uczy. Korzystamy ze swoich doświadczeń i inspirujemy się nawzajem. Najzwyczajniej w świecie, fajnie tu być :)


Składniki:
1kg mielonego twarogu
5 jaj
100g masła
1 łyżka mąki ziemniaczanej
1 łyżka mąki pszennej
1 szklanka białego cukru
1 łyżka ekstraktu śmietankowego
50g rodzynek

polewa
100g czekolady mlecznej
50g masła

Sposób przygotowania:
Składniki wyjmujemy wcześniej, żeby były w temperaturze pokojowej.
Ucieramy masło z cukrem. Dalej mieszając dodajemy jajka, następnie twaróg, mąki, ekstrakt waniliowy i na końcu rodzynki.

Okrągłą formę wyłożyć papierem do pieczenia.Wylać masę. Piekarnik rozgrzać do 170 stopni. Piec 90 minut w 150 stopniach (po włożeniu sernika od razu zmniejszamy temperaturę. Zostawić do ostygnięcia w uchylonym lekko piekarniku. Następnie schłodzić przez noc w lodówce.

Schłodzony sernik polać masą z czekolady i masła, przygotowanej w kąpieli wodnej lub mikrofalówce (szybsza i łatwiejsza wersja :)).


sobota, 15 listopada 2014

Szybka pizza - gorgonzola, szałwia i kilka zdań o europejskich znakach jakości


Ostatnio czas biegnie szybciej. Może to przez szarość za oknem i wcześnie przychodzącą noc. Kiedy biorę się za obiad, który wymaga trochę więcej czasu, mam wrażenie, że tracę cały dzień. Dziś więc fast food. Mała pizza, której sekret tkwi w dobrej jakości produktach: gorgonzola, oliwa z oliwek. Oliwki i cebulę prawie na pewno zawsze macie pod ręką. No i jeszcze świeża szałwia. Świetna roślina, która jako jedyna przetrwała przeprowadzkę i moją niekonsekwencję w podlewaniu ziół ;) O europejskich znakach jakości na pewno słyszeliście:  Chroniona Nazwa Pochodzenia, Chronione Oznaczenie Geograficzne, Gwarantowana Tradycyjna Specjalność. To te pomarańczowo-żółte lub granatowo-żółte kółeczka na opakowaniach:


Obecnie oznaczenia te znajdziemy na 1248 produktach z 32 krajów. Już po tej liczbie widać, że to nie tylko kraje Unii Europejskiej. Na liście znajdziemy na przykład sos rybny z Phu Quoc (Wietnam) czy ryż jaśminowy z Tajlandii. Najwięcej certyfikowanej tymi oznaczeniami żywności pochodzi jednak z Włoch (268), Francji (219), Hiszpanii (180), Portugalii (125) i Grecji (101). Polska plasuje się na 8 miejscu z 36 produktami. Włochy to przede wszystkim oliwy, sery, owoce i warzywa. Francja to sery i mięsa. Po owocach, warzywach i zbożach, nabiał to drugi najczęściej wyróżniany przez UE produkt. W gąszczu marketingowych trików, takie oznaczenia są zawsze dobrym drogowskazem, który ułatwia dokonywanie wyborów. Kilka takich produktów zawsze warto mieć pod ręką. To coś na kształt małej czarnej w szafie. 

A teraz pizza :)


Składniki
ciasto
150g mąki pszennej
70ml wody
5g świeżych drożdży
5g soli
1 łyżka oliwy z oliwek

dodatki
oliwa z oliwek
listki z gałązki świeżej szałwii
pół czerwonej cebuli pokrojonej w plasterki
1 duża szalotka pokrojona w talarki
ok. 7 łyżeczek łagodnej gorgonzoli (wg. uznania)
5 oliwek
kilka płatków parmezanu


Sposób przegotowania
Ciasto zagniatamy i zostawiamy w misce, pod przykryciem na 1 godzinę.
Po tym czasie ciasto rękami ugniatamy w kształt koła na papierze do pieczenia, smarujemy pizzę oliwą i rozkładamy na niej dodatki oprócz parmezanu.
Rozgrzewamy piekarnik do maksymalnej temperatury (u mnie 280 stopni) i pieczemy ok. 10 minut, aż ciasto się ładnie przyrumieni.
Podajemy posypane patkami parmezanu i polane oliwą z oliwek.



czwartek, 13 listopada 2014

Premiery wydawnicze, jesień 2014. Cz. II - Katie Quinn Davies, "What Katie Ate. Prosta kuchnia w dobrym stylu"

Katie Quinn Davies, "What Katie Ate. Prosta kuchnia w dobrym stylu", zdjęcia: Katie Quinn Davies


Miesiącami zwlekałam z kupnem anglojęzycznej wersji książki Katie Quinn Davies, jednocześnie będąc przekonana, że prędzej czy później trafi do mojej kolekcji. Kiedy zobaczyłam kilka tygodni temu, że została ona wydana w języku polskim, stwierdziłam, że to znak z niebios i muszę ją mieć. No i mam... i... trochę żałuję, że tak szybko poddałam się impulsowi i nie porównałam wcześniej obu wydań. Jeśli jednak spojrzeć na tą publikację bez porównań do oryginału, to na polskim rynku i tak jest to pozycja wyjątkowa.
Zacznę od łyżki dziegciu w beczce miodu. Na książkę Katie trzeba patrzeć w kategoriach albumu. Na jej klimat składają się nie tylko fotografie, ale również typografia i grafika. W związku z powyższym, przekład książki na inny język nie jest prostą sprawą. Wszystkie czcionki należy odtworzyć i zrobić to z należytym wyczuciem. Spójrzmy na okładkę i podtytuł książki. Porównajmy oryginał z wersją polską. Abstrahując od treści, czcionka jest inna, układ jest inny i nawet zdjęcie okładkowe jest ciut inaczej wykadrowane. Moim zdaniem, ten podtytuł sprawia wrażenie, jakby jego twórcy poszli trochę na łatwiznę, bo nie chciało im się za bardzo kombinować. Powiecie, że się czepiam i pewnie macie rację. Piszę to jednak dlatego, żeby ostrzec osoby, które miały w ręku wydanie anglojęzyczne, żeby dokładnie zastanowiły się, którą książkę chcą kupić. W polskiej wersji mamy papier kredowy, może nie jest on bardzo błyszczący, ale do matu też mu trochę brakuje. Nie mamy za to materiałowej zakładki, tego paseczka, którym możemy zaznaczyć wybrany przepis. Czemu? Nie wiem. Może to by były jakieś straszne koszty dla wydawcy. Plusy polskiego wydania to język polski, więc jeśli chcemy ją sprezentować osobie, która ma trudności z angielskim, nie ma co się wahać, bierzmy polskie wydanie. Drugi plus to cena, która jest niższa od oryginału. Minusy, wymieniłam wyżej. Nie prowadziłam zakrojonych na większą skalę badań porównawczych obu pozycji, więc w kwestii tłumaczenia i treści powiedzieć nic nie mogę.
Przejdźmy jednak do miodu, bo, bądź co bądź, mamy go całą beczkę. Książka zawiera różnorodne przepisy, których wspólnym mianownikiem jest to, że wybrała je Katie. Podzielone są ze względu na typ dania, tak jak to było u Lebovitza, ale mamy tu trochę więcej kategorii: śniadania, lunche, sałatki, kanapeczki i drinki, obiady, przekąski, przystawki i sosy oraz na koniec - desery. Każdy znajdzie coś dla siebie. W przepisach znajdziemy różnorodne warzywa, zioła, kasze. Można poczuć się zainspirowanym po dłuższym przeglądaniu książki. Gdzieś czytałam, że jest tu trochę niedostępnych, nieznanych nam składników. Osobiście nie mam takiego wrażenia, choć nie znam książki na pamięć i nie przeczę, że coś takiego może się zdarzyć. Myślę, jednak, że spokojnie w polskich warunkach 99% przepisów jest do przygotowania.

Zdjęcia są powalające, ale o tym wszyscy wiemy. Jest rustykalnie i niedbale, z okruchami chleba na stole i rozsypaną solą. Jakby banda wygłodniałych wielbicieli bloga Katie rzuciła się wcześniej na to jedzenie i dostała po łapach, bo przecież najpierw trzeba to sfotografować. Ktoś więc musiał odłożyć czubatą łyżkę sałatki z dzikiego ryżu, którą już zaczął sobie nakładać na talerz. Ktoś inny, speszony, odkłada nadgryzione ravioli z dynią. Ale jest też osoba, której udało się połknąć jeden pasztecik z wieprzowiną, jabłkiem i pistacjami, po którym na zdjęciu zostały tylko okruszki. Stare sztućce, słoiki służące za szklanki, drewniane deski i skrzynki - to wszystko tutaj znajdziemy. Dla kogoś, kto interesuje się fotografią kulinarną, fascynacja twórczością Katie Quinn Davies to etap obowiązkowy.
Na sam koniec, coś o samej autorce, która we wprowadzeniu opowiada o swojej drodze do wydania tej rewelacyjnej publikacji. Byłam zachwycona jej opowieścią o tym jak poszukiwała swojej drogi. Jak zapalała się do kolejnych pomysłów i weryfikowała swoje plany. Każdy kto pragnie żyć trochę bardziej po swojemu, odnaleźć swoje miejsce na ziemi i robić coś co lubi, uśmiechnie się pod nosem i odnajdzie w tej opowieści trochę siebie. Lubimy takie historie. Są pokrzepiające i dodają nam skrzydeł, wiary, że może i dla nas jest nadzieja. Nie będę zdradzać szczegółów, nie są to jakieś zaskakujące zwierzenia, ale myślę, że z przyjemnością usiądziecie na chwilę z Katie do stołu, żeby ich wysłuchać. A potem czeka Was wyśmienita uczta, która zaspokoi nie tylko Wasz głód, ale także zapewni wspaniałe wrażenia estetyczne. Tego Wam serdecznie życzę i gorąco polecam książkę.

Moja ocena: ***** (4,5/5) 
Pół gwiazdki odejmuję za braki i różnice między wydaniem polskim a oryginalnym.

Jeśli jeszcze ktoś nie śledzi (no nie wierzę, że ktoś taki się znajdzie) - tutaj blog Katie. Znajdziecie tam też informacje o jej kolejnej książce, bo ta opisywana dziś przeze mnie to pierwsza jej publikacja, ale nie ostatnia.

Niedługo trzecia recenzja: "Moja francuska kuchnia" Rachel Khoo.

wtorek, 11 listopada 2014

Pasztet drobiowy z żurawiną, czyli co zrobić z warzywami i ćwiartką kurczaka z zupy


Przyznam, że bardzo lubię pasztety. Można je jeść na ostro z musztardą lub chrzanem, albo na słodko, na przykład z konfiturą z cebuli. Sama jednak nie próbowałam ich robić. Do teraz. Przy robieniu bulionów lub zup zawsze starałam się wymyślić co zrobić z ugotowanym mięsem. Sama nie wiem, czemu nie wpadłam na to wcześniej. Pasztet! Można w nim wykorzystać inne ugotowane warzywa i uzupełniać przeróżnymi dodatkami, które zmienią jego charakter. 

Pasztet, który przygotowałam jest bardzo smaczny i delikatny. Nie ma w nim za dużo tłuszczu, bo użyłam tylko mięsa drobiowego. Nie jest jednak suchy, czego trochę się obawiałam. Może następnym razem dodam trochę boczku. Na pewno wypróbuję wersję z grzybami. Chodzi mi też po głowie dodanie jakiegoś pikantnego sosu: worcestershire, BBQ, sojowego? Co jakiś czas fiksuję się na testowaniu różnych wersji jednego rodzaju dania. Coś czuję, że nadszedł czas na pasztety :)



Składniki:
2 ugotowane ćwiartki kurczaka (0,5kg)
1/2 dużej ugotowanej marchewki
1 ugotowana pietruszka
1/4 ugotowanego selera
szklanka ugotowanej czerwonej ciecierzycy (100g)
50g bułki tartej
2 jajka
szklanka suszonej żurawiny
1 ziarnko ziela angielskiego
2 listki laurowe
sól i pieprz
oliwa do wysmarowania formy
bułka do wyspania formy

Sposób przygotowania:
Mięso kurczaka oddzielamy od kości. Wszystkie składniki oprócz żurawiny, jajek i bułki tartej mielimy dwukrotnie w maszynce do mięsa. Doprawiamy solą i pieprzem. Można w tym momencie, przed dodaniem jajek, spróbować masy, żeby sprawdzić czy nie chcemy jeszcze jej jakoś doprawić. Mieszamy z jajkiem i bułką tartą. Dodajemy żurawinę. Powinna powstać dość gęsta masa.

Podłużną formę smarujemy oliwą i wysypujemy bułką tartą. Wykładamy masę do formy i wyrównujemy wierzch. Pieczemy 70 minut w 180 stopniach aż wierzch się ładnie zarumieni.

To wszystko! Proste, a wiesz co jesz :)

niedziela, 9 listopada 2014

Pierś z gęsi w sosie śliwkowym


Święto Niepodległości za 2 dni, a my jesteśmy w środku długiego weekendu. Tym bardziej zachęcam Was do przyłączenia się do nowej, bo pięcioletniej kulinarnej tradycji, jedzenia gęsiny na Św. Marcina. Doceniajmy to co Polskie, a co nasi zagraniczni sąsiedzi doceniają już od wielu, wielu lat. Amerykanie mają indyka, my miejmy gęś.

Przy okazji, ciekawostka, którą wyczytałam na stronie pałacu w Wilanowie, szukając wiadomości na temat kuchni staropolskiej. W 1671 w Norymberdze wydano książkę kucharską Stanisława Prażmowskiego. Znaleźć w niej można sporo receptur z Polski. Między innymi jest tam przepis na polski sos do młodej gęsi. Przepisy tam zawarte potwierdzają, że dania kuchni staropolskiej nie stroniły od światowych przypraw i smaków. Do sosów dodawano imbir, kardamon czy szafran. Śmiało powinniśmy z tych pomysłów korzystać, ale również z większą pokorą spojrzeć na naszą polską historię kulinarną. Przynajmniej ja biję się w pierś, że ciągle zapatrzona na zagraniczne smaki, tak niewiele uwagi poświęcam temu co polskie. Czas chyba zaopatrzyć się w kilka książek Hanny Szymanderskiej i Piotra Adamczewskiego. 

A może Wy możecie polecić jakieś książki o kuchni polskiej, które nie są tylko zbiorami przepisów, bez szerszego kontekstu, ale zawierają też trochę informacji o historii, obyczajach, kulturze polskiego stołu? Byłabym bardzo wdzięczna za wskazówki.

 

Składniki:
pierś z gęsi

marynata do gęsi
2 łyżki majeranku
2 łyżki miodu
sok z cytryny
sól i pieprz

sos do gęsi
0,5kg śliwek
2 łyżki brązowego cukru
pół laski cynamonu
1 ziarno kardamonu
1 łyżka pokrojonego świeżego imbiru
1 kieliszek czerwonego wytrawnego wina
1 szklanka bulionu drobiowego
2 łyżki śmietany 18% 

dodatkowo
1kg ziemniaków
3 ząbki czosnku
1 łyżka suszonego tymianku
oliwa z oliwek
sól i pieprz

Sposób przygotowania:
Piersi gęsi myjemy, kroimy na połówki. Skórę nadkrawamy w paski lub kratkę. Smarujemy piersi solą, pieprzem, majerankiem, sokiem z cytryny i miodem. Odstawiamy do lodówki na 2 godziny.

Ziemniaki obieramy, kroimy i myjemy. Wkładamy do brytfanki, posypujemy solą, pieprzem i tymiankiem. Dodajemy czosnek, skrapiamy oliwą i mieszamy. Ziemniaki pieczemy 40 minut w temperaturze 200 stopni. Podczas pieczenia 2 razy mieszamy ziemniaki, żeby się równo upiekły.

W dużym żaroodpornym naczyniu, które następnie wstawimy do piekarnika podsmażamy piersi z obu stron zaczynając od skóry. Wytapiamy tłuszcz z piersi gęsi i odlewamy go. Nie będzie nam dalej potrzebny. Ważne, żeby skóra z gęsi wytopiła się prawie cała. Inaczej w naszym sosie będzie za dużo tłuszczu. 

Następnie wyjmujemy piersi i w tym samym naczyniu podsmażamy śliwki z cukrem, cynamonem, kardamonem i imbirem. Po 5 minutach podlewamy śliwki winem i bulionem. Redukujemy płyn, żeby zostało go tylko trochę na dnie. 

Wkładamy ponownie piersi i wstawiamy całość do piekarnika na 20 minut, 180 stopni.
Po tym czasie wyjmujemy naczynie, do sosu dodajemy śmietanę i mieszamy. Gęś musi odpocząć 7 minut.
Kroimy pierś w plasterki, polewamy sosem. Podajemy z ziemniakami.

 

piątek, 7 listopada 2014

Gnocchi z dynią i szałwią


Dynia, dynia, dynia. Mam wrażenie, że tej jesieni nadrabiam poprzednie lata, kiedy dynia była składnikiem jedynie zup i ewentualnie sałatek. Tym razem coś bardzo prostego, choć wymaga trochę zachodu. Gnocchi, czyli w zasadzie kopytka. W moim przypadku ich przygotowanie zawsze kończy się niemałym bałaganem w kuchni.

Składniki:
gnocchi
200g puree z dyni
600g ugotowanych ziemniaków przeciśniętych przez praskę do ziemniaków
200g mąki pszennej
1 jajko
sól i pieprz do smaku

sos:
oliwa z oliwek
świeże listki szałwii
parmezan
sól i pieprz

Sposób przygotowania:
Wszystkie składniki na gnocchi zagniatamy, dzielimy ciasto na 5 części i formujemy wałki z ciasta (średnica 2cm). Jeśli się lepią do podłoża to podsypujemy mąką.
Wałki tniemy nożem na kawałki (też 2 cm) i formujemy z nich kulki, które delikatnie przyciskamy widelcem, żeby je spłaszczyć, i żeby powstał wzorek z wgłębieniami.
Gotujemy we wrzątku 2 minuty od wypłynięcia na powierzchnie. Przekładamy do miski.

Podsmażamy oliwę na dużej patelni. Kiedy będzie gorąca dorzucamy listki szałwii. Smażymy minutę i dorzucamy gnocchi. Smażymy je mieszając aż do zarumienia. W międzyczasie posypujemy je solą.

Podajemy posypane pieprzem i startym parmezanem. Powinny być chrupkie na zewnątrz i miękkie, delikatne w środku.



środa, 5 listopada 2014

Premiery wydawnicze, jesień 2014. Cz. I - David Lebovitz, "Moja kuchnia w Paryżu. Przepisy i opowieści"


Tej jesieni mamy wysyp naprawdę świetnych książek kucharskich. Jeśli szukacie prezentu dla kogoś, kto lubi gotować lub szuka ładnej eleganckiej pozycji do położenia na stoliku do kawy, to nie powinniście mieć problemu z jej znalezieniem. Jeśli natomiast, tak jak ja, uwielbiacie kolekcjonować piękne książki z przepisami to czeka Was najpierw euforia, że tyle pozycji ukazało się na naszym rynku, a potem rozpacz, że nie możecie kupić od razu wszystkich. Chyba, że możecie, wtedy proszę się nie przyznawać, bo rozpłaczę się z zazdrości ;)

Zmuszona do ograniczeń, wybrałam trzy pozycje wydawnicze. Jestem ogromną fanką autorskich książek kucharskich. Kiedy otwierasz taką książkę, zasiadasz do stołu z jej autorem, suto przez niego zastawionego, a on zaczyna snuć swoją opowieść. Kiedy przeglądam książki w księgarni, to tak naprawdę przechadzam się między różnymi stołami i to, do którego usiądę zależy nie tylko od tego co na nim stoi, ale też w ogromnej mierze, od tego jak jest podane. Niestety, muszę przyznać, oceniam książki po okładce. Czule głaszczę twarde oprawy i przerzucam matowe kartki papieru, zachwycając się pięknymi fotografiami. Kredowy papier jest w stanie skutecznie popsuć mi przyjemność kontaktu z książką. Czasem, dla autorów, których znam i bardzo lubię robię wyjątki od swoich poligraficznych upodobań. Dziś pierwszy post z trzech, w których opiszę czego możecie się spodziewać po poszczególnych pozycjach wydawniczych.

David Lebovitz, "Moja kuchnia w Paryżu. Przepisy i opowieści", zdjęcia: Ed Anderson


Po skromnie wydanej książeczce, jaką było "Słodkie życie w Paryżu", ta książka wreszcie prezentuje się na miarę możliwości swojego autora. David Lebovitz zaprasza do swojego stołu i do swojego Paryża, który zdecydowanie różni się od sielskiej i filmowej opowieści, jaką kiedyś snuła Julia Child. Obok klasyki, takiej jak zupa cebulowa, naleśniki czy coq au vin znajdziemy tu przepis na chlebki naan czy szakszukę. Paryż XXI wieku to miejsce wielokulturowe, które stwarza okazję do poznania kuchni z całego świata i na to David Lebovitz jest otwarty.

Zanim jednak zasiądziemy do przystawek, dań głównych i deserów, przejdziemy się po okolicy i posłuchamy o produktach, których używa David i jego filozofii gotowania. Zaprowadzi nas na targ i do lokalnych sklepów. Dowiemy się co poleca, co odradza, co go dziwi, a co zachwyca. Potem z siatką zakupów wrócimy do kuchni, gdzie przyjrzymy się jego sprzętom i znów poplotkujemy o gotowaniu.

Po krótkiej, ale przyjemnej wycieczce nadchodzi czas, żeby napełnić kieliszek wina, usiąść na krzesełku w kuchni i przyjrzeć się jak David gotuje. Przepisy podzielone są ze względu na typy dań: przekąski, przystawki, dania główne, dodatki i desery. Najwięcej miejsca poświęcone zostało daniom głównym i deserom. Nie mogło być inaczej w przypadku tych ostatnich, ponieważ autor, doświadczony cukiernik, ewidentnie ma słabość do słodkości. Czekolada rozpływa się po kolejnych stronach.

To, co bardzo mi się podoba, co sprawia, że ta książka ma dla mnie większą wartość niż inne tego typu pozycje, to tytułowe opowieści, które są znaczącą częścią publikacji. Zrezygnowano z fotografowania każdej potrawy, żeby zrobić im miejsce. Dzięki nim naprawdę mamy wrażenie, że oto spotkaliśmy się z naszym dawno nie widzianym znajomym, który opowiada nam jak odbiera Francję, Francuzów i co go spotkało podczas podróży jaką wciąż jest mieszkanie w obcym kraju. W zasadzie, czytając, obserwujemy zderzenie dwóch kultur, Amerykanina z Francuzami. Lebovitz opisuje je z właściwym sobie przekąsem. Nie powstrzymuje emocji. Potrafi się szczerze zadziwić, oburzyć, ale i zachwycić, a nawet pokornie spuścić głowę przed kulinarnymi umiejętnościami Francuzów. Dodatkowo, pośród prywatnych wspomnień i wrażeń, Lebovitz przemyca gdzieniegdzie garść konkretnych informacji i ciekawostek o kraju, w którym jest gościem. Czyta się to naprawdę świetnie. Fajnie, że książka ma przyszytą materiałową zakładkę, żebyśmy zawsze wiedzieli, na czym skończyliśmy. Mała rzecz a cieszy.

Przepisy, tak jak pisałam, to nie tylko klasyka kuchni francuskiej, ale również dania z innych części świata. Dla jednych to zaleta książki, dla innych - wada. Ja zaliczam się do tych pierwszych. Składniki potraw są nam bliskie, choć gatunki serów mogą wprawić w osłupienie. Bardzo przydatne jest, że proporcje podawane są na dwa sposoby jednocześnie. Na przykład, szklanka cukru pudru (130g). Autor podkreśla jednak, i ma rację, że gotować trzeba z głową i najbardziej ufać własnemu doświadczeniu, więc jeśli coś w przepisie wydaje nam się podejrzane, róbmy to po swojemu, na oko (au pif - po francusku na nosa).

Za fotografie odpowiedzialny jest Ed Anderson. Oprócz zdjęć potraw, które jak wcześniej pisałam, pojawiają się nie przy każdym przepisie, znajdziemy w książce panoramy miasta, zdjęcia z targów, a czasem fotografie jak krok po kroku wykonać daną potrawę lub jej część. Fotografię są oczywiście bardzo ładne, ale bez zbędnego zadęcia. Nie ma tu wydumanych stylizacji. Ich siłą jest prostota, trochę reportażu i kolaże.

"Moja kuchnia w Paryżu. Przepisy i opowieści" to nie jest książka, którą kupicie, przejrzycie i odłożycie na półkę. To książka, która zagości na stoliku nocnym lub kawowym, żeby móc w wolnej chwili wyskoczyć do Paryża i wybrać się na kolację  lub przekąskę z Davidem Lebovitzem i posłuchać jego opowieści, spędzić miło czas, pośmiać się. Za to ją najbardziej cenię i polecam Wam z całego serca.

Moja ocena: ***** (5/5)


W kolejnych wpisach przedstawię "Moja francuska kuchnia" Rachel Khoo i "What Katie Ate. Prosta kuchnia w dobrym stylu" Katie Quinn Davies.

poniedziałek, 3 listopada 2014

Dyniowa tarta z serem halloumi i suszonymi pomidorami na cieście francuskim


Dwa dni temu pisałam Wam jak zrobić kruche ciasto (o tu), żeby dziś zamiast standardowej tarty przedstawić Wam tartę na cieście francuskim, bo przecież i tak można. Prawda jest taka, że w lodówce miałam ciasto, którego termin ważności zbliżał się do końca. Puree z dyni też już trochę stało i jakoś nie mogło się doczekać zrobienia ravioli z dynią, a o którym myślę już chyba od ponad roku. Od czasu do czasu trzeba ruszyć głową i zamienić resztki z lodówki w obiad, żeby można było ją zacząć napełniać od nowa ;)



Składniki:
2 szklanki puree z dyni
szczypta soli
1 wyciśnięty ząbek czosnku
1/3 łyżeczki garam masala
4 czubate łyżeczki pestek słonecznika
1 jajko
120g sera halloumi pokrojonego w kostkę lub słupki (można zastąpić twardym kozim)
4 suszone pomidory z oliwy pokrojone w paseczki
ciasto francuskie
masło do wysmarowania formy na tartę

Sposób przygotowania:
Puree z dyni wymieszać z solą, czosnkiem, garam masalą i słonecznikiem. Dodać jajko i ponownie wymieszać.
Formę do tarty wysmarować masłem i wyłożyć ciastem francuskim.
Na ciasto wylać miksturę z dynią. Ułożyć w niej ser i pomidory.
Piec 30 minut w 190 stopniach z termoobiegiem lub w 200 stopniach bez termoobiegu.